wtorek, 22 września 2015

jestem, czyli pozdrowienia z Wrocławia


Szukałam zdjęcia, które jednoznacznie i na pierwszy rzut oka kojarzyłoby się z Wrocławiem i znalazłam to - kiedyś dałabym pewnie któryś z mostów, budynek dworca głównego albo kamieniczki z rynku, może Halę Stulecia, a teraz, proszę, mamy taki symbol... 
Wróciłam i cieszę się i nie, bo z jednej strony wreszcie w domu, z drugiej, brakuje mi włóczenia się z aparatem w ręce, przemieszczania autem i per pedes po wsiach i miastach, a najbardziej - coraz bardziej - Krakowa. Tak, tak, im starsza jestem, tym bardziej krakowianka...
A drogę powrotną uskuteczniłam sobie nieco okrężną, zahaczając o Jezioro Żywieckie...


i Rybnickie;
jak widać, kilka dni temu wciąż było jeszcze lato,
 ba, kalendarzowe wciąż jeszcze jest:)
 
 

W Ligockiej Kuźni zaglądnęłam jeszcze na chwilę do uroczego, drewnianego kościółka - niestety, zdjęcia można robić tylko za zgodą pana proboszcza, o czym informacja przy wejściu, dużymi literami; pozwoliłam sobie kilka zrobić bez pytania, ukradkiem i - w drogę.


 Tak na marginesie - czy jest w Polsce jeszcze gdzieś wieś/miasto, w którym NIE ma pomnika papieża?!


Na dziś to tyle;
 ciąg dalszy będzie niebawem, 
pozdrawiam wszystkich serdecznie:)


środa, 16 września 2015

romantycznie, czyli pałac w Paszkówce


Z Krakowa jedzie się do pałacu chwilę, bo to raptem jakieś 30 km w kierunku południowo-zachodnim, do Lanckorony stąd rzut beretem.
 Położony w centrum wsi, właściwie między wsiami, czyli Paszkówką i Sosnowicami, przy drodze, wyłania się zza zakrętu dość nagle. Otoczony aleją starych, pięknych drzew, po drugiej stronie z widokiem na pola, odnowiony, zaprasza; nikt się, oczywiście nie dziwi, że tu nie tylko pięknie, ale i drogo, najważniejsze, że jest, że nie zmarniało, że ma nie tylko przeszłość, ale i przyszłość. A przeszłość sięga roku 1865, kiedy to nowy właściciel włości, poseł do Sejmu Krajowego Galicji, Leonard Wężyk, rozpoczął budowę pałacu, który do 1945 r. pozostał siedzibą rodu. Wojnę pałac przetrwał bez uszczerbku i do 1997 r. pozostawał własnością Skarbu Państwa. A państwo, jak to państwo, zagospodarowywało go różnie - było tu i kółko rolnicze, i szkoła, ośrodek zdrowia, punkt weterynaryjny, pieczarkarnia...
 W 1971 r. przeprowadzono remont, w czasie którego dobudowano piętro i pałac został obiektem biura podróży "Turysta". W latach dziewięćdziesiątych zaczął podupadać, na szczęście zainteresował się nim Polak mieszkający w Stanach, w 1997 r. nabył, wyremontował, udostępnił i - jest:) Pewnie, że nie dla każdego, ale też, nie czarujmy się, nie każdy musi odpoczywać w pałacu, ale, gdyby chciał? Może:)
 Do środka tylko zaglądnęłam, przeszłam się dookoła, już w domu doczytałam, że, cytuję,
 "pałac w Paszkówce jest siedzibą
Stowarzyszenia Bractwa Wawelskiego Dzwonu Spiżowego, a właściciel pałacu, a zarazem współzałożyciel bractwa, pełni funkcję mistrza loży. Celem działalności bractwa jest pielęgnowanie cnót obywatelskich, staropolskich, współczesnych i patriotycznych tradycji, umacnianie więzi Polaków żyjących poza krajem z ojczyzną, działalność edukacyjna i wspierająca. Członkami bractwa są osobistości świata polityki i biznesu, artyści, przedstawiciele świata nauki - tworzący współczesną arystokrację. W pałacu można obejrzeć dzwon, za pomocą którego obwieszcza się rozpoczęcie spotkań bractwa."

To co, kilka zdjęć?

 kilka detali;


herb, a nawet dwa;

po drugiej stronie drogi jest też część mniej reprezentacyjna, być może tańsza, ze stawem w tle.
Hotel w sieci reklamuje się jako romantyczny i spa, zaprasza też na degustację win (z wiekowej polnej piwniczki) i łowienie ryb, ale recenzje czytałam różne, od entuzjastycznych, po te mniej; jak wiadomo, prawda zwykle leży po środku, więc jak ktoś chce mieć własne zdanie, musi sprawdzić sam;
ja tylko pokazuję;)

wtorek, 8 września 2015

w kręgu sztuki, czyli szwendając się po Krakowie


Po swoim mieście chodząc, człowiek, przyzwyczajony, nie zwraca nań uwagi,
a wystarczy podnieść głowę, czasem przeciwnie, pochylić, żeby zobaczyć.
Zobaczyć, to, co prawda, niekoniecznie dostrzec, ale nie czepiajmy się...*

 
 
 

 Sztuka niejedno ma imię, jak widać;
szkoda tylko, że zapomina się o jej twórcach i pozwala zacierać ślady, które pozostawili - jak ten, czyli Kossakówkę...


 Pozdrawiam, wciąż jeszcze z Krakowa;)
...

(*
nie za dużo tych przecinków?
:))